niedziela, 25 czerwca 2017

Sto ósma recenzja: Nickelback gra to samo od dobrych 15 lat

Nickelback jest dla metalu czymś w stylu grupy Linkin Park w muzyce rockowej. Całych płyt obu wymienionych bandów słucha się niezwykle ciężko, ale każdy raczej powinien przyznać, że jedna, czy druga piosenka tych dwóch zespołów kiedyś wpadła mu w ucho. Najnowszy krążek artystów z Kanady zdecydowanie skierowany jest do stałych fanów kapeli. Wielkich odkryć tutaj nie znajdziemy.


Autorzy wielkiego przeboju „How You Remind Me” po „Dark Horse” nagrali dwa wydawnictwa, które również nie zwojowały rynku muzycznego. Nowa płyta miała być więc gratką jedynie dla słuchaczy, którzy są z Nickelback od wielu lat. Zaczynamy od ciekawego wejścia z mocną perkusją i niezłymi zwrotkami. Poziomu instrumentów nie trzyma niestety wokal. Chad Kroeger nigdy nie należał do grona moich ulubionych śpiewaków, a tu szczególnie w refrenie psuje tytułowy kawałek. Pozytywne zaskoczenie muzycy serwują w „Coin for the Ferryman”. Na pochwałę zasługuje przede wszystkim Ryan Peake, który świetnie prowadzi kompozycję. Chwytliwy riff i ostra solówka sprawiają, że drugi numer na „Feed the Machine” można nazwać jedną z najlepszych propozycji Kanadyjczyków z ostatnich lat. Po chwili robi się jednak znacznie gorzej. „Song on Fire” to zdecydowanie pomyłka. W utworze praktycznie nic się nie dzieje, a do tego brzmi tak, jakby nagrała go jakaś nowa popowo-metalowa grupa. Przeplatanie lepszych kawałków gorszymi to cecha, z której będzie można na pewno zapamiętać tę płytę. Podobnie jest z czwartym i piątym numerem w kolejności. Najpierw przyjemna porcja ostrych zagrywek, a potem całkowicie dziwaczny miszmasz z fatalną partią wokalną. Powrót do lat osiemdziesiątych i klasycznego metalu mamy w „For the River”. W miarę trwania utworu coraz bardziej można niestety odczuć, że to jakaś tania podróbka zespołów z „Wielkiej Czwórki”. Inne zastrzeżenia niż zwykle, w przypadku grupy Nickelback, mam w piosence „Home”. O dziwo wokal Kroegera jest tutaj najmocniejszą stroną. Źle wypada natomiast cukierkowa oprawa instrumentalna propozycji. Niestety, tak jak się spodziewałem album znudził mi się mniej więcej w połowie. Od „The Betrayal – Act III” jest już tylko gorzej. Kolejne utwory to albo nieudane ballady, w których Kanadyjski zespół zawsze prezentował się średnio albo przesadnie przebojowe numery jak „Silent Majority”, stworzone w celach komercyjnych. Sama końcówka jest bardzo nijaka i lekko pozytywne wrażenie z początku wydawnictwa niestety momentalnie znika.


No cóż, należy przyznać rację tym, którzy od początku byli sceptycznie nastawieni do „Feed the Machine”. Kilka numerów, szczególnie „Coin for the Ferryman”, są godne polecenia, ale albumu w całości słucha się niezwykle trudno. Udało mi się to zrobić trzy razy i zdecydowanie odmówię już sobie tej „przyjemności”. Nickelback od dłuższego czasu nie może nagrać płyty na równym poziomie. Niestety chyba tak już pozostanie. 
OCENA: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz