Nie pamiętam, żebym na któryś z debiutanckich albumów czekał
bardziej niż na premierowe wydawnictwo projektu Cigarettes After Sex. Niezwykle
ciekawy jest fakt, iż grupa wydaje swój pierwszy krążek długogrający mając już…
9 lat. Zespół z Texasu miał więc dość czasu, aby na koncertach i w studiu
uformować swój subtelny i nostalgiczny styl. Czy jest tak dobrze jak na EPkach
i w utworach singlowych? Moje zdanie poznacie w dzisiejszej recenzji.
Mieliśmy album w wersji demo, EPki, kolejne single, trasy
koncertowe. Wciąż jednak wszyscy zainteresowani muzyką Cigarettes After Sex
czekali na tę przysłowiową wisienkę na torcie. Atmosferę dodatkowo podkręciły
świetne utwory - zapowiedzi, które autorzy wypuszczali już na długo przed
premierą longplaya. Lider, Greg Gonzalez podkreślał, że projekt potrzebował
dużo czasu, aby stworzyć dzieło kompletne, które będzie przypominało powieść.
Po kilkukrotnym przesłuchaniu wydawnictwa mogę powiedzieć, że właśnie taką
piękną powieść dostaliśmy. Album otwiera numer, który poznaliśmy już w 2016
roku. Kawałek „K” jest przyjemnie powolny, okraszony świetną, delikatną gitarą
akustyczną. Drugi utwór, według mnie, może kandydować do miana najlepszych
kompozycji wydanych w tym roku. „Each Time You Fall in Love” zwalił mnie z nóg
któregoś deszczowego dnia i od dobrych kilku tygodni nie daje o sobie
zapomnieć. Uwodzi przede wszystkim cudowny, niby prosty wokal. Nastrój muzycy
zbudowali tutaj idealnie, a kwintesencją jest kapitalny refren. Jeden z
najlepszych „wolnych” numerów ostatnich lat! W „Sunsetz” mamy trochę ożywienia.
Ponownie wyraźnie słyszalny jest akustyk, a uroku dodatkowo dodaje
pobrzdękująca w tle perkusja. „Apocalypse” brzmi jak kontynuacja trzeciego
kawałka. Kolejny subtelny przebój, którego mieliśmy okazję posłuchać jeszcze
przed premierą debiutanckiego krążka. Magię można znaleźć również w nieco
cięższym „Flash”. Jest bardzo minimalistycznie, z wokalem śpiewanym jakby
trochę od niechcenia, ale pięć minut z tą propozycją mija błyskawicznie. Numerem,
który najbardziej wyróżnia się na „Cigarettes After Sex” jest bajkowy „Opera
House”. Nie jest to co prawda kawałek, który zdecydowanie wybija się ponad
muzykę zespołu ze Stanów Zjednoczonych, ale mamy tutaj troszkę więcej
kombinacji i różnorodności w porównaniu z poprzednimi dziełami. Na długie
spacery i wieczory nadaje się idealnie końcówka wydawnictwa. Trzy kompozycje
urzekają swoją delikatnością i wspaniale odprężają słuchacza. Kończymy w błogim
nastroju z przeświadczeniem, że właśnie spotkaliśmy się z kawałem dobrej
muzyki.
Pierwszy album Cigarettes After Sex zdecydowanie spełnił
nadzieje, jakie w nim pokładałem. Artyści ukształtowali swój subtelny,
niepowtarzalny styl, którym ciągle czarują. Ich muzyka idealnie nadaje się do
odpoczynku i rozważań. Polecam słuchać płyty w całości, bo wtedy właśnie tworzy
się ta piękna powieść, o której lider grupy mówił przed premierą. Oby więcej
takich pozycji na rynku.
OCENA: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz