Grupa Billy Talent cały czas eksperymentuje. Muzycy z
Mississauga na każdej kolejnej płycie serwują nam coś nowego. Moim zdaniem
grupa powinna zająć się tworzeniem energicznych, punkowych i alternatywnych
kawałków. W wolniejszych, czy poprockowych propozycjach Kanadyjczycy wypadają
zdecydowanie gorzej. Na nowy album musieliśmy poczekać cztery lata. Po
najdłuższej przerwie wydawniczej w historii zespołu mieliśmy prawo oczekiwać
dobrego krążka.
Stworzenie piątego wydawnictwa na pewno nie było proste dla
kapeli. Przede wszystkim dlatego, że w zespole nastąpiła jedna poważna zmiana.
Z powodów zdrowotnych na perkusji przestał grać Aaron Solowoniuk. Jego miejsce
zajął znany z kanadyjskiego Alexisonfire Jordan Hastings. Liczyłem na to, że na
„Afraid of Heights” muzycy wrócą do stylu z trzech pierwszych płyt. Na „Dead
Silence” nie brakowało utworów, przy których najzwyczajniej w świecie się
nudziłem. Początek najnowszego krążka jest obiecujący. Znajdujemy w nim
przebojowe, energiczne gitary oraz niezły wokal Kowalkiewicza w refrenie. Tytułowy
kawałek może skraść serca starym fanom Billy Talent. Ian D’Sa robi w tym
utworze naprawdę świetną robotę. „Afraid of Heights” to niewątpliwie jeden z
tych numerów, które będą robiły furorę na koncertach. Łagodniejszą propozycją
jest „Ghost Ship of Cannibal Rats”. To jednak zdecydowanie piosenka w stylu
Kanadyjczyków. Szybka, przyjemna i z bardzo dobrym głosem Kowalkiewicza.
Najlepsza kompozycja z nowego krążka to singlowy „Louder than the DJ”. Od
samego początku utworu jest mocno. Znakomicie wypada Jonathan Gallant na
gitarze basowej. Muzycy budują nastrój w spokojniejszych zwrotkach i prezentują
całą swoją moc w refrenie. Na koniec możemy usłyszeć także fajne solo.
Bezsprzecznie to będzie kolejny koncertowy hit. Tak wielkiego powera nie ma
niestety następny utwór. Przesadzony wstęp oraz łagodne wstawki przyćmiewają
dobre gitary. Na „Rabbit Down the Hole” artyści prezentują się nam z nieco
innej strony. Szósty kawałek w kolejności to ballada o ciekawej sekcji
rytmicznej. Niestety trzeba jednak przyznać, że wokal Kowalkiewicza nie bardzo
pasuje do takich wolnych utworów. Nie oczekuję od niego aby od razu śpiewał jak
Robert Plant, ale moim zdaniem lepiej będzie jak grupa zajmie się nagrywaniem
dynamicznych, rozpalających do czerwoności numerów. Od siódmego utworu zacząłem
niestety odczuwać podobne znudzenie co na „Dead Silence”. „Time-Bomb Ticking
Away” i „Leave Them All Behind” to porcja punku jak najbardziej do zniesienia,
ale po kilku przesłuchaniach te kompozycje zaczęły mi się nudzić. Brakuje w
nich polotu i rozbudowanej aranżacji, które mogliśmy znaleźć w propozycjach z
początku krążka. Pozytywnym akcentem drugiej części płyty jest
„Horses&Chariots”. Wracają przede wszystkim świetne, niekonwencjonalne
gitary Gallanta i D’Sa. Na uwagę zasługuje także przedostatnia piosenka na
„Afraid of Heights”. „February Winds” ma coś czego brakowało mi w siódmym i
ósmym numerze. Jest przebojowo, ale nie na siłę. Pochwalić należy również
kolejną dobrą partię zagraną na gitarze. Na ostatnim miejscu została
umieszczona inna wersja kawałka tytułowego. Jak dla mnie zupełnie niepotrzebna,
przekombinowana i niczego nie wnosząca do albumu.
Jeżeli miałbym ustalić swój ranking płyt grupy Billy Talent,
to „Afraid of Heights” znalazłaby się w środku. Wyżej oceniam „Billy Talent I”
oraz „Billy Talent II” ponieważ tam ani przez chwilę się nie nudziłem. Nowy
album momentami jest bardzo nierówny. Uważam jednak, że to całkiem dobry
krążek, który sprawdzi się w trasie koncertowej. Wyróżnić należy przede
wszystkim energiczne „Louder Than the DJ”, „Horses&Chariots” oraz tytułową
propozycję. Gorzej jest w balladowych i na siłę przebojowcy fragmentach.
OCENA: 6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz