David Bowie po sukcesach na „Ziggym Starduście” i „Alladin
Sane” potrzebował zmian, swoistego powiewu świeżości w swojej muzyce. Nowy
rozdział w karierze Brytyjczyka zaczął się od coverowego albumu „PinUps”.
Siódme studyjne wydawnictwo Bowiego to przede wszystkim pożegnanie z Mickiem
Ronsonem, który towarzyszył artyście od „The Man Who Sold the World”.
Pierwszy raz piszę recenzję płyty Bowiego, która nie do
końca mi się podoba. Oczywiście stosunkowo nisko oceniłem jego pierwsze
wydawnictwo, ale ciężko byłoby mi powiedzieć, że znajdują się tam utwory, które
w ogóle nie przypadły mi do gustu. „PinUps” nigdy nie była moją ulubioną płytą.
Zdecydowanie bardziej wolę sięgać do propozycji, które Bowie tworzy sam od
początku do końca. Plusem albumu na pewno jest szybki, rockandrollowy początek.
Głośny i skoczny „Rosalyn” pozytywnie wprowadza w dalszą część płyty. Jego
kontynuacją jest „Here Comes the Night”, w którym słychać jeszcze pozostałości
muzyki Bowiego z poprzednich wydawnictw. Kolejnym utworem Davida, z którym od
razu kojarzą się lata sześćdziesiąte jest cover pionierów rocka – grupy „The
Yardbirds”. Klasycznie rockowa kompozycja z szybkim rytmem i fajnym
wykorzystaniem harmonijki ustnej. Nieco inaczej brzmi psychodeliczny (a jak
inaczej mógłby brzmieć kawałek napisany przez Syda Barretta) czwarty numer. Przyjemnie
i niekonwencjonalnie na gitarze gra Mick Ronson, a całość swoim pięknym głosem
dopełnia Bowie. Po „See Emily Play” płyta zaczęła mi się nudzić. Zdarzają się
oczywiście ciekawe fragmenty jak wolniejsze „I Can’t Explain”, czy rozbujana,
sympatyczna ballada „Sorrow”. Jednakże numery nagrane w stylu rockandrollowych
zaczynają brzmieć monotonnie. Możliwe, że jest to spowodowane tym, że Bowie
postanowił przerabiać utwory stosunkowo podobnych artystów. Szybkie propozycje
porywają tylko momentami. Ciekawym rytmem odznacza się wesoło zaśpiewane
„Friday on My Mind”, a „Don’t Bring Me Down" urzeka gdy do kawałka włącza się
harmonijka. Plusem są również solówka Ronsona w „Shapes of Things” oraz
perkusja Aynsley’a Dunbara w „Anyway, Anyhow, Anywhere”.
Nie ukrywam, że słuchanie całego „PinUps” nie jest dla mnie
wielką przyjemnością. To jeden z tych albumów, które zawierają ciekawe, wpadające
w ucho i przyjemnie brzmiące poszczególne utwory. Na siódmym studyjnym albumie
możemy znaleźć parę dobrych zarówno szybkich, jak i wolnych numerów, ale jeżeli
chcemy słuchać pełnego longplaya Bowiego to lepiej zmienić płytę na „Ziggy’ego
Stardusta” lub „Aladdin Sane”.
OCENA: 5/10
pisałeś że będziesz na koncercie podsiadły jak pojawi się u ciebie. Więc będzie relacja z koncertu z juwenaliów?
OdpowiedzUsuńOczywiście będę jutro na koncercie. Postaram się wrzucić relacje z koncertów zarówno Dawida jak i Organka ;)
OdpowiedzUsuń