Przy okazji recenzowania „Venom” wspominałem, że metal core
szybko mi się nudzi. Rzadko się zdarza, abym core’owego albumu słuchał ponad
miesiąc. Do tej pory żaden album Bring Me The Horizon za bardzo nie przypadł mi
do gustu. Na plus mogę jedynie ocenić wydany w 2011 roku „Sempiternal” z
naprawdę dobrym utworem „Shadow Moses”. Niestety nowy krążek BMTH jest równie
nieudany jak pierwsze wydawnictwa grupy.
Metal core, bądź co bądź, ma w swojej nazwie wyraz metal,
więc powinna być to muzyka cięższa. W przypadku kapeli z Wielkiej Brytanii
często możemy się zastanawiać, czy muzycy nie grają jakiegoś popu, ewentualnie
pop/rocku. Nowy album otwiera piosenka „Doomed”. Przypomina mi trochę marną
kopię The Neighbourhood. Kompletnie nieudane zwrotki, ale za to ciekawy
refren. Zdecydowanie najlepiej
prezentuje się tutaj perkusja Matta Nichollsa. „Happy Song” z dziecięcym chórem
na początek do pewnego momentu prezentuje się nieźle, ale po chwili wygasa.
Trzy minuty by tej piosence w zupełności wystarczyły. Nawet przyzwoicie
wokalnie zaprezentował się Oliver Sykes. Jednym z singli wydanych przed
premierą „That’s the Spirit” jest kawałek „Throne”. Przebojowa propozycja, ale
nic poza tym. Nieźle na gitarze gra Lee Malia. Najlepszy numer na płycie
znajduje się pod czwórką. „True Friends” to mocniejszy, klimatyczny fragment z
ciekawym wejściem orkiestrowym. Zdecydowanie spokojniejszy i zbyt cukierkowy
jest „Follow You”. Niestety tutaj wychodzi to, czego najbardziej nie lubię w
wokalu BMTH. Tak lekko nie śpiewa się w tym gatunku! „What You Need” to nic
szczególnego. Włączyłem, przeleciało. Drugi raz włączyłem, znowu przeleciało.
Oby jak najmniej takich piosenek w muzyce. W „Avalanche” w końcu z dobrej
strony pokazuje się basista – Matt Kean. Brytyjczycy powinni skończyć z
nagrywaniem lekkich kompozycji i zająć się tym, co naprawdę potrafią. Następne
trzy kawałki są niewiarygodnie nudne. Dziesięć minut kompletnie straconego
czasu. Trochę to wygląda, jakby muzycy nie mieli pomysłu na zakończenie krążka.
Wyłącznie schematyczne melodie to na pewno nie to czego oczekiwałem od ciągle
młodych artystów. Ostatni „Oh No” nadaje się bardziej na imprezę klubową niż na
koncert rockowy/metalowy. Po elektronice, która na „Sempiternal” brzmiała
dobrze, teraz nie ma już śladu.
Nie lubię zbyt negatywnie oceniać zespołów, ale ten album
jest po prostu niewiarygodnie słaby. Oczywiście życzę Bring Me The Horizon lepszych wydawnictw, a
przynajmniej zbliżenia się do poziomu ze swojej poprzedniej płyty. Przy muzyce
powinniśmy się odprężać, przeżywać wzruszenia albo skakać z radości. Ten krążek
mnie zmęczył.
OCENA: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz