piątek, 25 września 2015

Czterdziesta recenzja: Sukces komercyjny, porażka artystyczna.

Przy okazji recenzowania „Venom” wspominałem, że metal core szybko mi się nudzi. Rzadko się zdarza, abym core’owego albumu słuchał ponad miesiąc. Do tej pory żaden album Bring Me The Horizon za bardzo nie przypadł mi do gustu. Na plus mogę jedynie ocenić wydany w 2011 roku „Sempiternal” z naprawdę dobrym utworem „Shadow Moses”. Niestety nowy krążek BMTH jest równie nieudany jak pierwsze wydawnictwa grupy.



Metal core, bądź co bądź, ma w swojej nazwie wyraz metal, więc powinna być to muzyka cięższa. W przypadku kapeli z Wielkiej Brytanii często możemy się zastanawiać, czy muzycy nie grają jakiegoś popu, ewentualnie pop/rocku. Nowy album otwiera piosenka „Doomed”. Przypomina mi trochę marną kopię The Neighbourhood. Kompletnie nieudane zwrotki, ale za to ciekawy refren.   Zdecydowanie najlepiej prezentuje się tutaj perkusja Matta Nichollsa. „Happy Song” z dziecięcym chórem na początek do pewnego momentu prezentuje się nieźle, ale po chwili wygasa. Trzy minuty by tej piosence w zupełności wystarczyły. Nawet przyzwoicie wokalnie zaprezentował się Oliver Sykes. Jednym z singli wydanych przed premierą „That’s the Spirit” jest kawałek „Throne”. Przebojowa propozycja, ale nic poza tym. Nieźle na gitarze gra Lee Malia. Najlepszy numer na płycie znajduje się pod czwórką. „True Friends” to mocniejszy, klimatyczny fragment z ciekawym wejściem orkiestrowym. Zdecydowanie spokojniejszy i zbyt cukierkowy jest „Follow You”. Niestety tutaj wychodzi to, czego najbardziej nie lubię w wokalu BMTH. Tak lekko nie śpiewa się w tym gatunku! „What You Need” to nic szczególnego. Włączyłem, przeleciało. Drugi raz włączyłem, znowu przeleciało. Oby jak najmniej takich piosenek w muzyce. W „Avalanche” w końcu z dobrej strony pokazuje się basista – Matt Kean. Brytyjczycy powinni skończyć z nagrywaniem lekkich kompozycji i zająć się tym, co naprawdę potrafią. Następne trzy kawałki są niewiarygodnie nudne. Dziesięć minut kompletnie straconego czasu. Trochę to wygląda, jakby muzycy nie mieli pomysłu na zakończenie krążka. Wyłącznie schematyczne melodie to na pewno nie to czego oczekiwałem od ciągle młodych artystów. Ostatni „Oh No” nadaje się bardziej na imprezę klubową niż na koncert rockowy/metalowy. Po elektronice, która na „Sempiternal” brzmiała dobrze, teraz nie ma już śladu.



Nie lubię zbyt negatywnie oceniać zespołów, ale ten album jest po prostu niewiarygodnie słaby. Oczywiście życzę  Bring Me The Horizon lepszych wydawnictw, a przynajmniej zbliżenia się do poziomu ze swojej poprzedniej płyty. Przy muzyce powinniśmy się odprężać, przeżywać wzruszenia albo skakać z radości. Ten krążek mnie zmęczył.

OCENA: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz