Solowe albumy muzyków wchodzących w skład grupy The Beatles
nigdy nie mnie fascynowały tak bardzo, jak dorobek „wielkiej czwórki z
Liverpoolu”. Jeżeli jednak miałbym wybierać pomiędzy indywidualnymi dokonaniami
Johna Lennona i Paula McCartney’a, to zdecydowanie wybrałbym twórczość tego
pierwszego. Do niedawno wydanego przez Paula „Egypt Station” podchodziłem więc
ze sporym dystansem, nie oczekując od tego wydawnictwa zbyt wielu fajerwerków.
Spore wrażenie robią na mnie tak naprawdę tylko trzy krążki
z solowego dorobku McCartneya. Są to: nagrany wspólnie z żoną, Lindą McCartney,
album „Ram”, stworzony wspólnie z grupą The Wings jeszcze na początku lat
siedemdziesiątych „Band on the Run” oraz… poprzedni solowy album – „New”. To właśnie
to ostatnie, pokazujące to jak Paul dobrze potrafi się dopasować do obecnych
muzycznych trendów, wydawnictwo przekonało mnie do sprawdzenia głośno
zapowiadanego „Egypt Station”. „Egypt
Station” startuje z pierwszej stacji, a każdy kolejny utwór jest zupełnie innym
przystankiem” – tak o pomyśle na swój osiemnasty studyjny album wypowiadał
się sam artysta. Podróż z kolejnym albumem Paula rozpoczynamy od króciutkiego
intro, które płynnie przechodzi w kawałek „I Don’t Know”. Przez cały ten numer
prowadzą nas klawisze fortepianu, który na początku brzmi bardzo
przygnębiająco. Jednak po pojawieniu się wokalu naszego dzisiejszego głównego
bohatera to się zmienia i utwór zmienia się w pogodną i spokojną kompozycję. Mocnym
punktem płyty jest na pewno umieszczony pod „trójką”, opowiadający o miłościach
artysty, „Come On to Me”. Mamy w nim ładnie zaznaczoną, wyraźnie wychodzącą
przed szereg perkusję. Dodatkową robotę robi gitara, która dobrze komponuje się
z trąbkami szczególnie w końcowej fazie utworu. Po chwili wracamy jednak do
spokojniejszych klimatów. W „Happy With You” na pierwszym planie jest delikatna
gitara akustyczna, a Paul przy jej dźwiękach przewrotnie opowiada nam o swoich
przygodach z narkotykami. McCartney żongluje na swojej najnowszej płycie
dynamicznymi i spokojnymi utworami tak bardzo, że trudno się spodziewać tego,
co zaprezentuje nam za chwilę. „Who Cares” do wolnych numerów zdecydowanie nie
należy. Wielu, szczególnie starszym słuchaczom przypomni on dokonania Dire
Straits, bo kompozycja brzmi tak, jakby była wyjęta z któregoś z albumów grupy
Marka Knopflera. Plusem jest w nim na pewno jedna z najlepszych gitar na całym
krążku. „Fuh You” to idealny argument na to, że Paul dobrze dostosowuje się do
muzycznych trendów. Nie zdziwiłbym się jakby podobny kawałek wypuścił chociażby
Ed Sheeran. Propozycja brzmi bardzo nowocześnie, zawiera chwytliwy refren i z
pewnością sprawdzi się w radiu.
Wartym zauważenia na pewno jest także „People
Want Peace”. Po tajemniczym wstępie pojawiają się w nim ciekawe smyczki. Kolejna
cześć utworu brzmi jak manifest, pojawiają się chórki, które sprawiają, że
numer może kojarzyć się z utworami odtwarzanymi na różnych pokojowych
pochodach. Mocnym fragmentem „Egypt Station” jest króciutki „Hand in Hand”.
Motywem przewodnim są klawisze i delikatny głos Paula, a świetnym urozmaiceniem
jest dodanie do tego fletu. Najwięcej eksperymentów mamy z kolei w „Back in
Brazil”. Ta, otwierająca się od śpiewu ptaków, kompozycja pokazuje, że
McCartney wciąż potrafi świetnie bawić się muzyką. To najbardziej
nieprzewidywalny utwór na płycie uwodzący przede wszystkim zastosowaniem chórków.
Jeśli ktoś słucha solowych wydawnictw artysty z Liverpoolu licząc, że znajdzie
na nich coś podobnego do tego, co tworzyła grupa The Beatles to na pewno
spodoba mu się „Do It Now”. Jest w nim bardzo minimalistycznie, a kawałek i tak
bardzo szybko wpada w ucho. To, że w duszy Paula wciąż jest rock and roll
potwierdza natomiast „Caesar Rock”. Mamy tutaj zadziorny wokal i przyjemną, dynamiczniejszą
partię gitarową. Najbardziej rozbudowaną kompozycją jest zdecydowanie „Despite
Repeated Warnings” Po spokojnym wstępie kawałek zdecydowanie się zmienia. Zupełnie
inaczej prezentują się wokal i warstwa perkusyjna. W kolejnej części utwór przyspiesza
i ładnie się rozwija. Na zakończenie mamy właściwie mix kompozycji z całego
albumu. McCartney śpiewa tu bardzo zróżnicowanie i bawi się swoim wokalem. Jest
też i chwila dla gitary, która jest zdecydowanie pozytywnym akcentem na koniec
krążka.
Paul McCartney na swoim osiemnastym solowym albumie dał nam
sporo nowej muzyki. Muzyki bardzo różnej, bo te najnowsze szesnaście utworów to
porcja naprawdę dość mocno zróżnicowanych dźwięków. Jest coś zarówno dla preferujących
chwytliwe, typowo radiowe kawałki, ale mamy też numery, przy których można się
rozmarzyć. To kolejny dobry album artysty, który z całą pewnością odniesie
sukces komercyjny. Okazja do usłyszenia nowych dzieł jednego z Beatlesów na
żywo już 3 grudnia w Krakowie. Ceny zawrotne, ale w końcu Beatles to Beatles
prawda?
OCENA: 7.5/10
Przyjrzę się twórczości Poula
OdpowiedzUsuńCałkiem niezłą płyta. Ja akurat znam bardzo niedokładnie solowe płyty panów z The Beatles, ale mój dobry znajomy mi podrzucił ten album i bardzo dobrze się słucha. Gdybym płytę kojarzył z singlem to byłbym jej trochę niechętny, ale od razu odsłuchałem od początku do końca i podobała mi się, a Come On To Me to chyba najsłabszy numer z niej. W każdym razie dobra płyta, fajna odskocznia od progrocka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Raf