Asking Alexandria ostatnio wydaje kolejne płyty w
zadziwiającym, jak na dzisiejsze standardy, tempie. Od premiery „The Black”
minęło bowiem zaledwie 18 miesięcy, a dziś już możemy wsłuchiwać się w dźwięki
albumu, który zapewne niebawem zostanie nazwany „Czerwoną płytą”. Nie ukrywam,
że poprzedni krążek AA kompletnie mi się nie spodobał i już po tygodniu o nim
nie pamiętałem. Podsumowując czwarte wydawnictwo grupy napisałem jednak, że nie
będę jeszcze skreślał młodego Denisa Stoffa i dam mu szansę na rehabilitacje
przy odsłuchiwaniu następnego longplaya.
Tymczasem okazało się, że Ukrainiec tej szansy mieć nie
będzie. Na twitterze opublikował dość lakoniczny post, w którym poinformował,
że nie może być częścią koncertowego zespołu w tym momencie swojego życia.
Odejście wokalisty wzbudziło wiele kontrowersji. Dość dziwny wydawał się fakt,
iż niedługo po odejściu Stoffa do zespołu powrócił Danny Worsnop –były lider
kapeli. Mnie wiadomość o powrocie Anglika bardzo ucieszyła. To z nim Asking
Alexandria nagrywała płyty, których bardzo często słuchałem w gimnazjum. Początek
niestety nie jest zbyt obiecujący. O ile delikatniejsze gitary nie
przeszkadzają, tak głos Dannyego jest zupełnie inny niż na chociażby „From
Death to Destiny”. Najgorszym aspektem „Alone in a Room” jest jednak zwrócenie się w stronę muzyki
klubowej w drugiej części utworu. Nieco lepiej wypada dynamiczniejszy „Into the
Fire”. Singlowy kawałek jest również dużo bardziej rozbudowany od poprzednika.
W niektórych fragmentach można także doszukać się takiego głosu Wornsnopa, do
jakiego nas przyzwyczaił. Kompletnie rozczarowuje „Hopelessly Hopeful”. Mimo
tego, że kompozycja ma trzy minuty, to naprawdę można się nią porządnie
zmęczyć. Pojawiają się także mankamenty z poprzedniego wydawnictwa –fatalne
eksperymenty z mikosowaniem wokalu. Całkiem nieźle zapowiadał się „Where Did It
Go?”. Po przebojowym, ale i charakternym wstępie kawałek niestety gaśnie i
właściwie nie wzbudza żadnych emocji. Nawiązaniem do starszych wydawnictw wydaje
się być „Rise Up”. Gdyby nie tandetny autotune w połowie utworu to naprawdę
można byłoby uznać piątą propozycję za pozytywny element „Asking Alexandria”.
Niestety na tej płycie, praktycznie we wszystkich utworach, musimy doszukiwać
się fragmentów, które nieźle się prezentują. Podobnie jest z „When the Lights
Come On”, w którym wybawieniem od tragicznych, przesłodzonych zwrotek są
mocniejsze wejścia w refrenach. Brak pomysłu na tę płytę jest najbardziej
widoczny w „Under Denver”. Wystarczy wsłuchać się w do bólu sztampową perkusję
Jamesa Cassellsa, aby pomyśleć, że może warto byłoby posłuchać teraz czegoś
innego.
Po fatalnym siódmym utworze następuje jednak pozytywna przemiana.
„Vultures” to zdecydowanie najlepsza propozycja z tego albumu. Okazuje się, że
w wokalu Wornsnopa musi być coś ciekawego, bo ten kawałek z gitarą akustyczną,
okraszony nostalgicznym klimatem, prezentuje się bardzo dobrze. Całkiem przyzwoity
jest również „Eve”, który brzmi, jakby został wyjęty z „From Death to Destiny”.
Krzyki Dannyego w końcu są znośne, a partia gitarowa Bruce’a jest jedną z
lepszych na wydawnictwie. Warty wyróżnienia jest także „I Am One”. Kawałek
bardzo delikatny, ale utrzymany w jednym tempie i w takiej konwencji lekki
wokal nawet może się podobać. Po dziesiątym utworze wracają grzechy z początku
płyty. W „Room 138”, poza kombinacyjną końcówką, naprawdę nic się nie dzieje, a
„Empire” jest kompletnie zepsuty przez rapowy fragment w wykonaniu Bingxa.
Mam wrażenie, że piąte wydawnictwo Asking Alexandrii
powstało trochę za szybko. Muzycy chyba zbyt mocno chcieli podkreślić powrót do
zespołu Dannyego Worsnopa i postanowili, że jak najszybciej muszą wydać krążek
z nowym/starym wokalistą. Płyta ma kilka przebłysków, ale w niektórych
momentach jest dużo gorzej niż na bardzo słabym „The Black”. Szkoda, że na albumie
nie pojawiło się więcej utworów w stylu „Vultures”, bo w takiej konwencji
muzycy AA prezentują się naprawdę dobrze.
OCENA: 4.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz