Mój maturalny maraton nareszcie dobiegł końca. W końcu mogę
więc zabrać się za odsłuchiwanie zaległych albumów oraz pisanie dla Was
recenzji. Mam nadzieję, że nie pomyśleliście, że zakończyłem działalność na
blogu. Po przerwie postanowiłem zabrać głos w sprawie albumu, co do którego,
nie miałem tak naprawdę żadnych oczekiwań. Linkin Park nie nagrał jeszcze
płyty, która w jakimś stopniu by mnie zaspokoiła. Tym razem miało być podobnie.
Zaproszenie na „One More Light” muzyków takich jak: Kiiara,
Pusha T czy Stormzy od samego początku nie wróżyło dobrze. Zapowiedzi krążka
również potwierdziły obawy nawet najzagorzalszych fanów grupy. Wydawnictwo
otwiera „Nobody Can Save Me”, który od razu zrzuca z krzesła. Niestety nie
przez to, że propozycja jest wybitnym dziełem. To utwór praktycznie asłuchalny.
Rozpoczynamy tandetnymi, elektronicznymi dźwiękami rodem z dzisiejszych
dyskotek. Po chwili do wszystkiego dołącza delikatny, niesamowicie cukierkowy
wokal. Od razu nasuwa się pytanie: Czy to jest wokal z „Hybrid Theory”? Zresztą
przy słuchaniu najnowszego albumu Linkin Park, można odnieść niestety wrażenie,
że debiutancki krążek grupy to bardzo dobry kawałek muzyki. Nie myślałem, że
przyjdzie mi kiedykolwiek pochwalić artystów pokroju Pusha T. Jednakże w
numerze „Good Goodbye” jest on najjaśniejszym punktem. Pozostali… bez
komentarza. Na początku „Talking Myself” mamy parę dźwięków perkusji, które
dają malutką iskierkę nadziei na coś lepszego niż dwie poprzednie kompozycje.
Niestety, po chwili ponownie musimy walczyć z tragicznym wokalem Benningtona.
Następnie kolejne kombinacje w celu stworzenia hitu dla młodzieży z
dwudziestego pierwszego wieku. Dwa niezwykłe dziwadła, przez które naprawdę
ciężko przebrnąć. Najgorszy na całej płycie jest nagrany z Kiiarą „Heavy”. Niby
najkrótszy na płycie, a wydaje się jakby był potężną balladą. Kolejne utwory to
po prostu banały. Dźwięki elektroniki są niezwykle miałkie, a partie wokalne, w
których słyszymy „nanana” to łagodnie mówiąc porażka. Jedynym znośnym
fragmentem płyty jest tytułowa propozycja. Głos Chestera w „One More Light” już
tak bardzo nie przeszkadza, a pozostałe instrumenty momentami wydają się być
naprawdę przyjemne.
Spodziewałem się najgorszego i niestety najgorsze dostałem.
Mam pewność, że do siódmego krążka Linkin Park już nigdy nie wrócę. Za dużo
dobrych płyt jest do przesłuchania by tracić życie na wydawnictwa w takim
stylu. Wyszła mi chyba jedna z krótszych recenzji w historii tego bloga, ale
naprawdę nie było tu o czym pisać. Lepiej bawiłem się na maturze…
OCENA: 1/10
Widzę, że znasz się na Muzyce... Licealne banały. Może na studiach dorośniesz i przestaniesz gadać takie głupoty. Zero trafnych komentarzy. Ja rozumiem, że nie jest to album idealny, ale takie zwykłe hejtowanie to jest dno dna. Polecam też sprawdzić, jak sprzedaje się płyta.
OdpowiedzUsuńSprzedaż płyt nijak ma się do ich jakości. Jeżeli tak by rozpatrywać wartość muzyczną, to okazałoby się, że najlepszym wokalistą jest Justin Bieber... Poza tym oceny płyty, chociażby na portalu Reteyourmusic, mówią same za siebie. Blog jest zbiorem moich subiektywnych opinii, ale dziękuje za konstruktywny komentarz.
UsuńLepiej uważać z takimi krytycznymmi recenzjami zespolików głównego nurtu, bo potem mamy takie akademickie wypowiedzi o sprzedaży płyt... Ja w zupełności się zgadzam i powiem więcej, ode mnie ta płyta nie dostałaby nawet oceny 1, a recenzja byłaby jeszcze krótsza. To porażka zespołu, którego kiedyś naprawdę całkiem nieźle się słuchało. Pozdrawiam i życzę wytrwałości w pisaniu, Kamil
Usuń