Wielkie emocje po fantastycznym spektaklu Iron Maiden powoli
opadają. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że było to najbardziej widowiskowe
wydarzenie, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Show dopracowany i
odegrany perfekcyjnie. Dla takich chwil, które przeżyłem w niedzielny wieczór,
warto wydać każde pieniądze.
Jednak zacznijmy od początku. We Wrocławiu od rana pojawiali
się ludzie o długich włosach i w czarnych koszulkach. Właściwie przez całą
niedzielę w stolicy województwa dolnośląskiego czuć było metalowy klimat. Dobre
kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem widowiska ludzie zbierali się pod
bramami, by szybko zająć jak najlepsze miejsca. Dzięki temu już młody The Raven
Age miał pod sceną sporą publikę. Zespół zagrał kilka swoich przebojów, jednak
widzów porządnie rozgrzał dopiero amerykański Anthrax. Tej kapeli nie trzeba
nikomu przedstawiać. Nikt by się nie zdziwił, jakby tej grupie udało się na
osobnym koncercie zapełnić wszystkie miejsca wrocławskiego stadionu. Nowojorski
zespół zaprezentował przede wszystkim kawałki ze swojego najnowszego albumu. Na
przebojowe i potężnie brzmiące „You Gotta Believe”, „Breathing Lightning” i
„Evil Twin” publiczność zareagowała szalonym pogo. Znakomity, momentami
przerażający Joey Belladonna i Scott Ian idealnie podgrzewali atmosferę wśród
widzów. Znalazł się również czas na zagranie dwóch klasyków z najsłynniejszej
płyty - „Among the Living”. Fani zgromadzeni pod sceną rozszaleli się na dobre
zwłaszcza po zawierającym znakomity wstęp utworze „Indians”.
Mimo świetnego supportu ciężko było jednak zapomnieć o tym,
kto jest główną gwiazdą wieczoru. Niektórzy na wyjazd na koncert Iron Maiden
czekali naprawdę długo. We Wrocławiu pojawiły się osoby z wielu państw, takich
jak np. Rumunia czy Szwecja. Po długim ustawianiu sceny około 21:10 (jak na
metalowców to naprawdę kulturalne spóźnienie) z głośników wybrzmiał wielki
klasyk grupy UFO - „Doctor Doctor”. W końcu przed blisko czterdziestotysięczną
publicznością rozległo się piękne „Here is the soul of a man”. Mimo tego, że muzycy
rozpoczęli występ od kawałków z nowej płyty, to i tak większość słuchaczy
wyśpiewywała całe teksty utworów. Stal lała się z gitar właściwie przez cały
koncert, a Bruce pokazywał, że należy do grona najlepszych frontmanów
muzycznych w historii. Po „If Eternity Should Fail” i „Speed of Light”
przyszedł czas na jeden z hitów z pierwszego krążka nagranego z Dickinsonem.
Balladowy „Children of the Damned”, zabrzmiał fantastycznie i pokazał, że
podczas koncertu przyjdzie także czas na wzruszające momenty. Po chwili kolejne
spotkanie z „The Book of Souls”, a więc ostry „Tears of a Clown” oraz utwór,
który zawsze był dla mnie za długi „The Red and the Black”. Jako szósty został
zaprezentowany koncertowy klasyk Iron Maiden. Podczas wykonywania „The Trooper”
Bruce zawsze szaleńczo biega po scenie i wymachuje brytyjską flagą. Emocje
powoli sięgały zenitu, a na płycie fani odpalili race. Następnie „Powerslave”,
czyli przede wszystkim fantastyczne gitary. Kapitalny riff i jedna z
najpiękniejszych gitarowych solówek, jakie kiedykolwiek zostały nagrane. Po
tej, cytując Marka Niedźwieckiego, „grzałce” ostatnie chwile z najnowszym
wydawnictwem. Niesamowicie został wykonany przede wszystkim tytułowy numer. W
trakcie „The Book of Souls” na scenę wylazł trzymetrowy potwór Eddie, z którym
muzycy utożsamiają się od początku swojej twórczości. Gitarzyści biegali mu
pomiędzy nogami, a na koniec Bruce wyrwał mu serce i rzucił do publiczności.
Jako dziesiąte zostało zaprezentowane kolejne wielkie dzieło. „Hallowed Be Thy
Name”, czyli jeden z najbardziej nieprzewidywalnych klasyków metalu został
przyjęty przez publiczność fantastycznie. Podobnie jak w wersji studyjnej
niesamowicie ważną rolę odgrywała tutaj kapitalna narracja Dickinsona. No i
przyszedł moment na, który wszyscy czekali. Około godziny 22 kiedy już
ściemniło się na dobre rozległy się pierwsze dźwięki „Fear of the Dark”.
Napiszę krótko: dla takich momentów warto jeździć na koncerty. Usłyszenie tego
kawałka na żywo było naprawdę jednym z najważniejszych momentów w moim muzycznym
życiu. Piękny, wzruszający wstęp, a następnie szalone partie gitarowe. To po
prostu trzeba przeżyć razem z Ironami na jednym z ich koncertów. Po tych
pięknych chwilach artyści zaprezentowali swój hymn, a więc powrócili do
pierwszego albumu i odegrali „Iron Maiden”. Na bis Brytyjczycy zaserwowali trzy
utwory. Fragment „Six six six, the number of the beast” odśpiewał chyba każdy z
czterdziestu tysięcy fanów zgromadzonych pod sceną. Po pięknym przemówieniu
Bruce’ a o konieczności ludzkiej jedności wybrzmiał „Blood Brothers”, a na
zakończenie publiczność mogła wysłuchać melodyjnego, mistrzowskiego pod
względem kompozytorskim „Wasted Years”.
PS: Jakość zdjęć może nie jest powalająca, ale niestety na stadion nie można było wnosić dużych aparatów. Mam jednak nadzieję, że fotografie zachęcą Was do odwiedzenia Iron Maiden na jednym z ich występów. Do końca tygodnia postaram się dodać video, na których będą fragmenty "If Eternity Should Fail", "Fear of the Dark" oraz "Blood Brothers".
FOTORELACJA:
To świetne, że rekord frekewncji pobił właśnie metalowy zespół.
OdpowiedzUsuńWoah, super relacja :) Ja wybieram się na Capital Of Rock w sierpniu, który też się tam odbywa i scena w porównaniu ze stadionem i na zdjęciach strasznie mała jest, co o tym sądzisz? I widzę, że w miarę luźno było tam gdzie stałeś..zastanawiam się czy jednak być jak najbliżej sceny czy jednak cieszyć się trochę większym luzem i być bardziej z boku..
OdpowiedzUsuńScena faktycznie może nie jest za duża, ale wystarczająca na bardzo widowiskowy show. Maiden znakomicie wykorzystali tyle miejsca ile mieli ;) A co do miejsca na płycie to na zdjęciach widać tylko to co było przede mną, a więc Golden Circle. W miejscu gdzie ja stałem, był wielki tłok. Ciężko było wyciągnąć ręce by zrobić zdjęcia. Jednak ma to swój urok i jestem w 100% zadowolony, że kupiłem bilet na płytę ;)
UsuńPotwierdzam. Płyta fajna, ale tylko jeśli ktoś lubi metalowy klimat.
UsuńJa się cieszę , że zagrali dużo z TNOTB ;) to zdecydowanie moja ulubiona płyta , ale nowa też jest super pod względem widowiskowości na koncertach . Te dwie godziny były tak krótkie...
OdpowiedzUsuń