Radiohead to kapela, która, mimo swojego długiego istnienia,
wciąż potrafi nas zaskakiwać. Dziewiąty studyjny krążek ekipy z Abingdon jest
kolejnym wielkim eksperymentem. „A Moon Shaped Pool” ukazuje się po jednym z
najgorszych (choć wcale nie słabym) albumów w historii grupy. „The King of
Limbs” był albumem trochę za prostym jak na Radiohead . Pojawiały na nim
utwory, które legendzie rocka alternatywnego nie przystoją. Brytyjczycy są
kapelą, od której bardzo dużo się oczekuje. Czy moje wymagania spełnili?
Zapraszam.
Premiera płyty owiana była nutką tajemnicy. Zniknęły dane ze
strony internetowej, a sam krążek ukazał się dużo wcześniej w wersji cyfrowej
niż fizycznej. W końcu jednak płyta dotarła do tych odbiorców, którzy
wyczekiwali na nią z utęsknieniem. Od „OK Computer” świat muzyki czeka na
najnowsze dzieła Radiohead z zapartym tchem. Nie inaczej było w tym przypadku. Świetnym
posunięciem było zaproszenie na nagrania londyńskiej orkiestry. Znakomitą
współpracę widać już w pierwszym kawałku. „Burn the Witch” porwał mnie od
samego początku. Z melancholijnym wokalem Thoma Yorke’a pięknie współgrają
skrzypce. Smyczki budują napięcie w utworze i wciągają w dalszą cześć
albumu. Po chwili orkiestrowych wariacji
przechodzimy do spokojnego, fortepianowego „Daydreaming”. Lekki, bardzo dobrze
zaaranżowany numer jednakże pozostawiający lekki niedosyt. W „Decks Dark”
pierwszy raz niewinnie wybijają się perkusja oraz gitary, a świetną atmosferę
tworzą chórki. „Desert Island Disk” odrobinę zmienia klimat płyty. We wstępie
pojawia się akustyk, a środkowa część utworu brzmi, jak fragment z najlepszych
krążków Sade. Następnie wkrada się trochę niepokoju. „Ful Stop” to niesamowicie
wciągający numer. Kolejne dźwięki wręcz
wbijają się w głowę słuchacza. Mamy tutaj też do czynienia z dawką dobrej
elektroniki. Najbardziej melodyjny na „A Moon Shaped Pool” jest zdecydowanie
„Glass Eyes”. Utwór króciutki, ale znalazło się na nim miejsce zarówno na poruszające partie klawiszowe, jak i
smyczkowe. Zupełnie inaczej słucha się „Identikit”. Następuje ożywienie
wydawnictwa. Docenić ten kawałek muszę przede wszystkim za kolejną świetną
aranżację, idealne wykorzystanie elektroniki i piękny wokal. Wyróżniającym się
fragmentem jest na pewno „The Numbers”. Mamy w nim muzyczna mieszankę.
Zaczynamy od klawiszy, a potem dostajemy jeszcze gitarę akustyczną, chórki i
smyczki. Końcówka płyty to jednak spokojne rytmy. Pod dziewiątką ładny, rozmarzony
„Present Tense” z nostalgicznym głosem Yorke’a. W „Tinker Tailor Soldier Sailor
Rich Man Poor Man Beggar Man Thief” natomiast spodobała mi się partia lekkich
klawiszy oraz kolejny świetna partia instrumentów smyczkowych. Ostatni w
kolejności jest kompletnie odmieniony „True Love Waits”. Stara, dobra
koncertówka w nowym wydaniu brzmi zupełnie inaczej, ale również znakomicie.
Radiohead kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczyli. Album
zdecydowanie lepszy od swojego poprzednika. Nagranie płyty z orkiestrą to
mistrzowskie zagranie grupy. Pochwalić należy także producenta, który w tą
płytę włożył zdecydowanie więcej pracy niż w „The King of Limbs”. Krążka warto
słuchać całego, wtedy możemy poczuć piękny, spokojny, ale i poruszający klimat.
Nie ma tutaj ostrego grania, jest za to melodyjność i wzruszenie. „A Moon
Shaped Pool” wystawiam notę 8/10, ale tylko dlatego, że mam w pamięci
mistrzowskie „OK Computer” i „Kid A”.
OCENA: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz