Po „Ziggym Starduście” David Bowie stanął przed arcytrudnym
zadaniem. Musiał nagrać album, który po tak znakomitym krążku będzie co
najmniej bardzo dobry. Artysta jak zwykle postanowił zmienić styl. Dźwięki
na „Aladdin Sane” są dużo bardziej drapieżne. To płyta zdecydowanie dla fanów
mocnych, rockowych riffów. Warto jednak wsłuchiwać się również w teksty, bo
poruszają one istotny problem rozpadu społeczeństwa.
„Aladdin Sane” to bez wątpienia płyta nietypowa. Bowie
nagrał ją, jeżdżąc po Stanach Zjednoczonych z „Ziggym Stardustem”. Zagłębiając
się w historię tego albumu, możemy zauważyć, że klimat piosenek pasuje do miast,
które muzyk w danym czasie odwiedzał. Pierwszy jest „Watch That Man”. Świetny,
szalony, gitarowy kawałek. Mike Ronson kolejny raz pokazuje, że jest
niesamowicie ważnym członkiem solowego projektu Davida, a w niektórych kawałkach
odgrywa większą rolę niż Londyńczyk. Mistrzowskim utworem jest propozycja
tytułowa. Na początek wydaje nam się, że słuchamy spokojnej, melodyjnej
ballady, ale po chwili dźwięki fortepianu i saksofonu przyspieszają rytm i
jesteśmy świadkami muzycznej wariacji. Instrumentów klawiszowych z tej kompozycji
można słuchać w nieskończoność. „Drive-In Saturday” stylizowany jest na lata
sześćdziesiąte. To trochę psychodeliczny numer z kosmicznymi dźwiękami w tle.
Następną muzyczną ucztą jest „Panic in Detroit”. Momentami wręcz hardrockowy
kawałek to kolejna porcja ostrej gitary Ronsona i perkusji Micka Woodmanseya.
Podobny styl możemy usłyszeć w „Cracked Actor”. Bowie nie przypomina tutaj
melodyjnego wokalisty, tylko zdzierającego głos rockmana. Pozycje sześć i
siedem brzmią jakby zostały nagrane 15-20 lat wcześniej. Klimat rodem z
brytyjskich knajp, w których pierwsze kroki stawiali Beatlesi. Najszybszą
piosenka na płycie jest świetny cover Stonesów – „Let’s Spend the Night
Together”. Bowie w niektórych fragmentach dodał do tego utworu odrobinę jazzu. Z
kolejnym kapitalnym riffem spotykamy się w „The Gean Jenie”. Nic dziwnego, że
dziewiąta propozycja w kolejności stała się największym przebojem z „Aladdin
Sane”. W utworze czuć dużo starego blues rocka przez świetną gitarę, wpadającą w
ucho perkusję i harmonijkę. Na zakończenie duża dawka klawiszów. „Lady Grinning
Soul” to też kolejny popis umiejętności wokalnych Bowiego.
Co tu dużo mówić. Po świetnym „The Rise and Fall of Ziggy
Stardust and the Spiders from Mars” mamy świetny „Aladdin Sane”. Szósty krążek w
dyskografii Bowiego to zdecydowanie jeden z najlepszych klawiszowych albumów,
jakie kiedykolwiek słyszałem. Niektóre partie brzmią tak, jakby grał je
topowy artysta muzyki klasycznej.
OCENA: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz