Tylu znakomitych muzyków odeszło od nas z powodu nałogu, aż
czasami myślę, że trzeba pić albo brać, żeby nagrywać coś dobrego. Historia
Doorsów jest bardzo smutna. Wszyscy wiemy, jak skończyło się przyjmowanie
astronomicznych porcji narkotyków przez Jima Morissona. Zapraszam na spotkanie
z jego pierwszym muzycznym dzieckiem.
Nie ukrywam, że Doorsi stworzyli muzykę, której mogę słuchać
tylko w wyjątkowych okolicznościach. Są to tak oryginalne, kombinacyjne i
psychodeliczne kompozycje, że potrzebuję dużo spokoju, aby się w nie zagłębić. Pierwszy
na debiutanckim albumie jest „Break on Trough”. Klasyka muzyki bluesowej,
fenomenalne klawisze i niewiarygodnie prawdziwa narracja Jima. Numer wywoływał
w przeszłości wiele kontrowersji, bo mówi o przekraczaniu granic po narkotykach.
Jeden z moich ulubionych numerów kapeli z Los Angeles obfituje w niesamowite,
instrumentalne i głosowe wariacje. Na płycie możemy usłyszeć również hołd dla…
restauracji. W „Soul Kitchen” Morrison z sentymentem śpiewa o knajpie, z której
nie raz został wyproszony. Dobrze brzmi bas na klawiszowca – Raya Manzarka.
Piękną balladą niewątpliwie jest dedykowana pierwszej miłości Morrisona
piosenka „The Crystal Ship”. Tutaj z kolei słuchamy o LSD. Klasyką Doorsów jest
na pewno „Twentieth Century Fox”. Utwór niebywale prosty, ale zawierający nutkę
genialności. „Alabama Song (Whiskey Bar)” na imprezie słyszał chyba każdy.
Cover musicalowej piosenki Kurta Weilla i Bertolta Bretcha pasuje do opisu
smutnego upadku wokalisty The Doors.
Legendą na pewno jest „Light My Fire”. Ta propozycja została
sklasyfikowana przez Rolling Stone na 35 miejscu najlepszych utworów wszech
czasów. Niebanalna solówka na organach oraz kapitalne solo Kriegera sprawiają,
że można ten kawałek nazwać topem rocka psychodelicznego. „Back Door Man” brzmi
trochę, jakby został nagrany przez Animalsów. Czuć w tym kawałku dużo więcej
rocka brytyjskiego aniżeli amerykańskiego. Kolejny raz swoją genialność w
prostocie Doorsi pokazują w „I Looked You”. „End of the Night” to zbiór tekstów
napisanych przez Jima podczas jego pobytu w Venice. Utwór bardzo melodyjny i
balladowy. Zupełnie inny jest dziesiąty w kolejności „Take It as It Comes”.
Porządny rockowy utwór, w którym Morrison opowiada o konieczności pogodzenia
się z tym, co daje nam życie. No i na koniec wielki klasyk. Narkotyczny,
psychodeliczny „The End” wspomina konflikty wokalisty z dzieciństwa oraz
książkę jego ulubionego filozofa ,Fryderyka Nietzschego, pt. „Narodziny Edypa”.
Kolejny raz niesamowicie brzmią gitara oraz uwodzący, a zarazem odpychający
głos Jima.
To niebywałe, że debiutancki album Doorsów brzmi tak
perfekcyjnie, że można go uznawać za najlepszy krążek kapeli. Dla fanów bluesa
i rocka psychodelicznego to zdecydowanie obowiązkowa pozycja do posiadania na
półce. Muzycy z Los Angeles na swojej pierwszej płycie pokazali, że nie trzeba
nagrywać skomplikowanych utworów by być wielkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz