Dziś przypomnimy sobie jeden z najlepszych albumów legendy
rocka. Moim zdaniem, Freddie Mercury to najlepszy wokalista wszech czasów. Nikt
nie jest w stanie zaśpiewać tak jak on. To po prostu mistrz. Queen słynął z
tego, że wszystko było wykonywane perfekcyjnie. Czwarta płyta w dorobku zespołu
z Wielkiej Brytanii również jest perfekcyjna.
Tylko dwie piosenki z „A Night at the Opera” mają więcej niż
pięć minut, a jednak wszystkie kawałki można uznać za arcydzieła. Kompozycję
otwiera „Death on Two Legs”. Najostrzejszy utwór, pod względem tekstowym, w
dyskografii Queen. Numer „dedykowany” jest byłemu producentowi kapeli, który w
trakcie pracy z zespołem nadużył zaufania muzyków. Genialny wstęp i świetny,
zawzięty głos Freddiego. Zupełnie inny jest „Lazing on a Sunday Afternoon” Wesoły
utwór, który idealnie wyrównuje nastrój po poprzedniej propozycji. Po dwóch
świetnych tekstach Mercury’ego czas na Rogera Taylora. W „I’ m in Love with My
Car” muzyk z King’ s Lynn opowiada o swojej słabości do samochodów. Przebój idealny
na koncerty. "You’ re My Best Friend” to jeden z największych hitów Queen.
Basista John Deacon napisał go dla swojej żony. Kolejna urocza piosenka na
płycie, która kojarzy mi się trochę z bluesowymi klasykami. Następnie mamy dwa
kawałki Briana Maya. Najpierw spokojniejszy „39”, a potem rozbujany, ostry
„Sweet Lady”. Fantastyczny, potężny riff, który od razu wpada w ucho. To, co w
Queen lubię najbardziej. „Seaside
Randez-Vous” jest przypomnieniem lat dwudziestych. Bardzo niekonwencjonalna propozycja.
Ciężko cokolwiek o niej napisać, trzeba po prostu zatopić się w tych
fantastycznych głosach Freddiego i
Rogera. Kombinacyjny jest również „The Prophet’ s Song”. Chyba
najtrudniejszy do zagrania i najbardziej niedoceniany kawałek w historii
zespołu. Najdłuższy na albumie numer zawiera tekst, w który trzeba dokładnie
wsłuchać się kilka razy, aby w całości go zrozumieć. Niesamowite echo głosu
Mercury’ ego sprawiają, że ciarki przechodzą całe ciało. Po takim szaleństwie
warto się trochę odprężyć, a więc dostajemy
piękną balladę – „Love of My Life”. Kolejny koncertowy klasyk poświęcony
wielkiej miłości wokalisty. Nie trzeba być znawcą muzyki, aby usłyszeć w „Good
Company” coś z Paula McCartneya. Pozytywny utwór śpiewany przez Briana Maya. No
i wreszcie jest. Numer 11. „Bohemian Rhapsody”. Obok „We Are The Champions” i
„We Will Rock You” najbardziej rozpoznawalny kawałek grupy. Cudowna ballada
grana na fortepianie przekształcająca się w piękny operowy song. Jedno z
najwspanialszych dzieł, jakie kiedykolwiek słyszałem. Można tego słuchać bez
końca. Na koniec śpiewany zawsze na baczność brytyjski hymn w wersji wielkiej
kapeli „God Save the Queen”.
Noc w operze zawsze wywierała na mnie ogromne wrażenie. Nie
ma możliwości, aby ten album się komukolwiek znudził. Wszystko maksymalnie
dopracowane. Cudowne partie gitarowe Briana i Johna, piękna perkusja Rogera i
magiczny Freddy Mercury. Dzieło nad dziełami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz