Wracam, wracam! Nie pisałem dla Was recenzji przez ostatnie
dwa tygodnie, bo byłem w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Malcesine, Limone, Torbole, Riva del Garda to miejscowości, które zostaną w
mojej pamięci na długo, ale dość już o tym. Skoro wróciłem to trzeba o czymś
napisać o czymś dobrym. Przedstawiam Wam dzisiaj jeden z najlepszych krążków tego roku.
Muszę przyznać, że w ostatnich latach do Muse byłem odrobinę
uprzedzony. Nie, że ich nie lubiłem, ale po prostu oczekiwałem więcej od płyt
wydanych w tej dekadzie. Dla mnie „Showbiz” i „Origin of Symmetry” zawsze były
najlepsze. To, co usłyszałem na „Drones”, przerosło jednak moje wszelkie
oczekiwania. Album otwiera genialny, nastrojowy „Dead Inside”.
Jest to pierwsza piosenka, która od razu wskoczyła na najwyższe miejsce mojej
listy przebojów. Znakomita perkusja Howarda, mocne gitary i niesamowicie
subtelny wokal Bellamyego sprawiły, że od razu się w tym kawałku zakochałem. „Psycho”
to gitarowy numer, kojarzący mi się trochę z największym hitem Brytyjskiego
zespołu – „Uprising”. Świetnie dobrany singiel. „Mercy” podkreśla geniusz
wokalny Bellamy’ ego. 37-letni muzyk czaruje wysokimi partiami i kapitalnie
przeciąga słowa. Na plus również klawisze. „Reapers” to, jak na Muse, bardzo ostra propozycja. Potężny riff i
charakterystyczny głos przyciągają niesamowicie. W ogóle nie czuje się tego, że
kawałek trwa sześć minut. Hipnotyzujący „The Handler” kojarzy mi się trochę z
moim ukochanym Mansonem (podobnie jest również przy „Psycho”). Kolejny raz
spotykamy się z fenomenalnymi gitarami. Nawiązaniem do korzeni jest „Defector”,
który zawiera cudowne gitarowe solo. Troszkę spokojniejszy jest „Revolt”. Jak
dla mnie to najsłabszy numer na nowej płycie, ale i tak zasługuje na pochwałę.
Może po prostu na tle reszty fantastycznych piosenek wypada słabiej. Kolejne dwa utwory ewidentnie przypominają mi
Floydów. Progresywnego brzmienia Muse mogę słuchać bez przerwy, więc byłem
niesamowicie uradowany, gdy pierwszy raz usłyszałem „Aftermath” i „The
Globalist”. Ten pierwszy kojarzy mi się również z zespołem Marka Knopflera,
głownie przez to, że zawiera spokojny instrumentalny wstęp i nastrojowy wokal. Natomiast
jedenasty kawałek to po prostu mieszanka tego, co najlepsze w muzyce rockowej.
Intrygujące wejście, następnie znakomita solówka (chyba trochę inspirowana
Davidem Gilmourem) i na koniec trochę chórków. Na zakończenie tytułowa
kompozycja. „Drones” jest króciutkim chóralnym utworem, sprawiającym, że od
razu włącza się płytę od nowa.
OCENA: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz