"From the Fires" nie był może jakimś wybitnym dziełem, ale muszę przyznać, że tej EP-ki na samym początku wcale nie słuchało mi się tak źle. Chociażby taki kawałek jak "Highway Tune" pokazywał, że zespół owszem w znacznej mierze czerpie z twórczości Led Zeppelin, ale także potrafi dołożyć od siebie parę elementów i stworzyć coś ciekawego, dość łatwostrawnego dla wielbiciela hardrockowych dźwięków. Wadą tego wydawnictwa była jednak ogromna monotematyczność, która sprawiła, że płyta błyskawicznie mi się znudziła i słuchając jej zastanawiałem się już tylko, z których konkretnych kompozycji Zeppelinów GVF wzięła coś dla siebie. Liczyłem więc na to, że po wielu głosach krytyki zespół Joshuy Kiszki trochę zrewolucjonizuje swoją muzykę i na pierwszym longplayu usłyszę muzykę, z którą zostanę na dłużej i przy której nie będę musiał szukać kolejnych synonimów do słowa kopia.
Początek "Anthem of the Peaceful Army" jeszcze bardziej rozbudził moje oczekiwania. Pierwszy utwór nazwany "Age of Man" dość mocno odbiega bowiem od twórczości Led Zeppelin. Kompozycja jest delikatnym wstępem do całej płyty. Z bajkowego klimatu w pewnym momencie wybudza nas uderzenie gitar elektrycznych, ale nie jest to takie typowe hardrockowe granie, do którego amerykanie nas przyzwyczaili. Najbardziej zaskoczył mnie tutaj wokal Josha Kiszki, który w tym kawałku aż tak bardzo nie brzmi jakby miał być inspirowany Robertem Plantem. W "The Cold Wind" wracają jednak grzechy z "From the Fires". Aranżacyjnie numer jest taki, jakby został wymyślony przez Zeppelinów. W samym wykonaniu brakuje jednak pewnej charyzmy. Trudno nie wspomnieć także o zabawach wokalnych w końcowej fazie utworu, przy których znów można zacząć myśleć o twórczości Grety Van Fleet w kontekście plagiatu. Nieodparte wrażenie, że gdzieś to już słyszałem pojawiło się także przy "When the Curtain Falls", jednej z bluesowych i zarazem przebojowych propozycji na płycie. Tu z kolei gra na perkusji Daniela Wagnera zdecydowanie przypomina popisy Johna Bonhama sprzed kilkudziesięciu lat. O kopiowaniu przez Gretę Van Fleet zapomina się w tak dobrze zrealizowanych kawałkach jak "Watching Over". Kompozycja zaczyna się spokojnie, a następnie ciekawie się rozwija. Muzycy budują napięcie w zwrotkach by wystrzelić w bardzo przyjemnym refrenie, w którym widać naprawdę spory potencjał wokalny Kiszki. Niestety po takim numerze dostajemy coś takiego jak "Lover, Leaver", czyli kompletną zrzynkę z legendarnego "Whole Lotta Love". Riffy gitarowe Jacoba Kiszki i Jimmy'ego Page'a brzmią w tych dwóch kompozycjach prawie identycznie. Mimo tego łudzącego podobieństwa trudno jednakże porównywać najnowszy kawałek GVF z dziełem Led Zeppelin.
OCENA: 5/10
5 to i tak bardzo łagodnie. Dla mnie nawet ten pierwszy utwór to oczywista kopia. Szkoda, że przez to młode zespoły mające czasem fajne rzeczy do zaprezentowania się nigdy nie wybiją
OdpowiedzUsuń