Wprawdzie pisałem już dla Was recenzję trzeciego krążka Iron
Maiden, ale postanowiłem, że w ramach cyklu płytowego Żelaznej Dziewicy, będąc
starszy o dwa lata, przybliżę Wam historię legendarnego „The Number of the
Beast” ponownie. Do tworzenia jednego z najsłynniejszych albumów w historii
heavymetalu artyści zasiadali po niezwykle istotnej zmianie personalnej. Na
stanowisku wokalisty Paula Di Anno zastąpił zniechęcony atmosferą w zespole
Samson młody, obiecujący Bruce Dickinson.
Można powiedzieć, że przyczyną włączenia Dickinsona do Iron
Maiden był sprzeciw wobec nadmiernie rockowemu stylowi życia. Bruce’owi nie
podobały się wieczne popijawy w grupie Samson, a członkowie zespołu Iron Maiden
postanowili wyrzucić Paula Di’ Anno z powodu jego fatalnej formy na koncertach
będącej skutkiem nadużywania narkotyków. Po wspaniałej trasie w Wielkiej
Brytanii trzeci krążek grupy był bardzo wyczekiwany. Muzycy zdecydowali się na
granie czystego heavy metalu bez żadnych rockowych i punkowych wpływów. Brytyjczycy
rozpoczynają od dynamicznego „Invaders”. Dickinson już w pierwszym utworze
pokazuje, że będzie niezwykle istotną częścią kapeli. Najpierw śpiewa
morderczym głosem, a w refrenie pokazuje swoje szerokie umiejętności wokalne
śpiewając wysoko. Pod dwójką jeden z moich ulubionych kawałków Żelaznej
Dziewicy. „Children of the Damned” urzeka swoim balladowym początkiem z
pięknymi gitarami oraz niezwykłym przyspieszeniem w drugiej części utworu.
Drapieżny refren jest niezwykle przebojowy, co sprawia, że propozycja idealnie
sprawdza się na koncertach. Po szaleństwach Dickinsona oraz gitarzystów na
pierwszy plan wychodzi Clive Blurr. To właśnie perkusja najlepiej wypada na
trzecim, również niezwykle szybkim, „The Prisoner”. W „22 Acacia Avenue” muzycy
grają trochę inaczej niż w początkowych kompozycjach. Pojawia się przeraźliwy
wokal Bruce’a. Ciekawym pomysłem było zwolnienie w środkowej fazie numeru. Pod
piątką zdecydowanie jeden z najważniejszych utworów dla grupy i całego heavy
metalu. Rozpoczynamy od krótkiego przemówienia. Następnie Bruce raz szepcze, a raz
przeraźliwie krzyczy. Gitary również wypadają znakomicie. Szczególnie linia basowa
Steve’a Harrisa zapada w pamięć. To także obowiązkowy punkt koncertów. Fani
zawsze niewiarygodnie głośno wyśpiewują wers „Six, Six, Six, The Number of the
Beast”. Kolejnym przebojem jest „Run to the Hills”, który szczególnie na
początku bił rekordy popularności. Na plus gitara prowadząca oraz partia
wokalna Dickinsona. Najmniej wyrazisty z całej płyty jest „Gangland”, który w
zestawieniu z fantastycznymi klasykami prezentuje się po prostu słabo. Album
zamyka wielkie dzieło, mój następny ulubieniec. „Hallowed Be the Name” to
niesamowicie zmienny i bardzo rozbudowany numer. W pamięć zapada także poruszający
tekst o skazańcu. Fantastycznie zgranie szczególnie w tym utworze pokazują
Murray i Smith.
Trzeci krążek w dyskografii Iron Maiden to na pewno jedne z
najpiękniejszych 45 minut w historii heavy metalu. Album przełomowy, zagrany
perfekcyjnie i niezwykle nieprzewidywalny. Odsłuchując go co chwilę spotykamy
się z przebojami, które oprócz dynamiki imponują wspaniałymi tekstami i
wielkimi umiejętnościami artystów. „Children of the Damned”, „Hallowed Be the
Name” oraz numer tytułowy to wielkie klasyki, które stały się wzorem dla
późniejszych twórców.
OCENA: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz