piątek, 17 lutego 2017

Dziewięćdziesiąta czwarta recenzja: Iron Maiden - The Number of the Beast (1982)

Wprawdzie pisałem już dla Was recenzję trzeciego krążka Iron Maiden, ale postanowiłem, że w ramach cyklu płytowego Żelaznej Dziewicy, będąc starszy o dwa lata, przybliżę Wam historię legendarnego „The Number of the Beast” ponownie. Do tworzenia jednego z najsłynniejszych albumów w historii heavymetalu artyści zasiadali po niezwykle istotnej zmianie personalnej. Na stanowisku wokalisty Paula Di Anno zastąpił zniechęcony atmosferą w zespole Samson młody, obiecujący Bruce Dickinson.


Można powiedzieć, że przyczyną włączenia Dickinsona do Iron Maiden był sprzeciw wobec nadmiernie rockowemu stylowi życia. Bruce’owi nie podobały się wieczne popijawy w grupie Samson, a członkowie zespołu Iron Maiden postanowili wyrzucić Paula Di’ Anno z powodu jego fatalnej formy na koncertach będącej skutkiem nadużywania narkotyków. Po wspaniałej trasie w Wielkiej Brytanii trzeci krążek grupy był bardzo wyczekiwany. Muzycy zdecydowali się na granie czystego heavy metalu bez żadnych rockowych i punkowych wpływów. Brytyjczycy rozpoczynają od dynamicznego „Invaders”. Dickinson już w pierwszym utworze pokazuje, że będzie niezwykle istotną częścią kapeli. Najpierw śpiewa morderczym głosem, a w refrenie pokazuje swoje szerokie umiejętności wokalne śpiewając wysoko. Pod dwójką jeden z moich ulubionych kawałków Żelaznej Dziewicy. „Children of the Damned” urzeka swoim balladowym początkiem z pięknymi gitarami oraz niezwykłym przyspieszeniem w drugiej części utworu. Drapieżny refren jest niezwykle przebojowy, co sprawia, że propozycja idealnie sprawdza się na koncertach. Po szaleństwach Dickinsona oraz gitarzystów na pierwszy plan wychodzi Clive Blurr. To właśnie perkusja najlepiej wypada na trzecim, również niezwykle szybkim, „The Prisoner”. W „22 Acacia Avenue” muzycy grają trochę inaczej niż w początkowych kompozycjach. Pojawia się przeraźliwy wokal Bruce’a. Ciekawym pomysłem było zwolnienie w środkowej fazie numeru. Pod piątką zdecydowanie jeden z najważniejszych utworów dla grupy i całego heavy metalu. Rozpoczynamy od krótkiego przemówienia. Następnie Bruce raz szepcze, a raz przeraźliwie krzyczy. Gitary również wypadają znakomicie. Szczególnie linia basowa Steve’a Harrisa zapada w pamięć. To także obowiązkowy punkt koncertów. Fani zawsze niewiarygodnie głośno wyśpiewują wers „Six, Six, Six, The Number of the Beast”. Kolejnym przebojem jest „Run to the Hills”, który szczególnie na początku bił rekordy popularności. Na plus gitara prowadząca oraz partia wokalna Dickinsona. Najmniej wyrazisty z całej płyty jest „Gangland”, który w zestawieniu z fantastycznymi klasykami prezentuje się po prostu słabo. Album zamyka wielkie dzieło, mój następny ulubieniec. „Hallowed Be the Name” to niesamowicie zmienny i bardzo rozbudowany numer. W pamięć zapada także poruszający tekst o skazańcu. Fantastycznie zgranie szczególnie w tym utworze pokazują Murray i Smith.

Trzeci krążek w dyskografii Iron Maiden to na pewno jedne z najpiękniejszych 45 minut w historii heavy metalu. Album przełomowy, zagrany perfekcyjnie i niezwykle nieprzewidywalny. Odsłuchując go co chwilę spotykamy się z przebojami, które oprócz dynamiki imponują wspaniałymi tekstami i wielkimi umiejętnościami artystów. „Children of the Damned”, „Hallowed Be the Name” oraz numer tytułowy to wielkie klasyki, które stały się wzorem dla późniejszych twórców.
OCENA: 10/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz