środa, 9 listopada 2016

Osiemdziesiąta szósta recenzja: Następne gitarowe popisy Synestera Gatesa

Avenged Sevenfold zawsze był dla mnie zespołem od bardzo dobrych utworów. Jednakże, jeśli chodzi o całe albumy, to ta grupa podchodziła mi niespecjalnie. Przy każdym krążku w pewnym momencie, trafialiśmy na nudniejsze fragmenty. Tytułowy singiel pokazał, że zapadające na długo w pamięć kompozycje znów się pojawią. Pozostawało, więc istotne pytanie: czy grupie uda się utrzymać wysoki poziom przez cały „The Stage”?



Istotną zmianą personalną na najnowszym krążku jest na pewno zastąpienie Arina Ilejay’a przez Bruce’a Wackermana, znanego między innymi z takich zespołów jak Bad Religion. Przesłuchując się dźwiękom perkusji Amerykanina, na pewno nie obawiałem się, że może „położyć” najnowszy album A7X, ale bałem się, że mogą się nie pojawić już tak świetne propozycje, jak chociażby jeden z największych hitów grupy – „Hail to the King”. Singiel fanów zespołu na pewno rozgrzał do czerwoności. Tytułowa, a zarazem pierwsza kompozycja na płycie, mimo tego, że trwa prawie dziewięć minut, to nie nudzi nawet przez chwilę. Od samego początku fantastycznie na perkusji prezentuje się Wackerman. Niezwykle przyciągają także kapitalne, szalejące gitary. Oprócz typowych instrumentów dla amerykańskiej grupy pojawiają się również melodyjne dźwięki klawiszy. W intrygujący, trochę straszny klimat wprowadzają nas złowrogie śmiechy oraz akustyczna gitara Synystera Gatesa. Z heavy metalem spotykamy się także w „Paradigm”. Shadows śpiewa tu trochę agresywniej niż w pierwszej kompozycji. Gitary może nie brzmią już tak wyraziście, ale wciąż są na dobrym poziomie. „Sunny Disposition” urzekł mnie przede wszystkim ciekawą, dźwięczną  partią na trąbce połączoną z ostrymi dźwiękami gitar Vengeance’a, Gatesa i Christa. Pozytywnie wypada też dynamiczna końcówka utworu. Na samym początku „God Damn” możemy usłyszeć swoistą walkę między lżejszą i cięższą gitarą. Oczywiście pojedynek wygrywa ta druga. Następnie muzycy w towarzystwie agresywnego, charyzmatycznego głosu Shadowsa przeplatają ostre partie z niezwykle melodyjnymi fragmentami. Pierwszym numerem, który nie przypadł mi do gustu, jest „Creating God”. Mamy tutaj trochę eksperymentów wokalnych w ogóle nie pasujących  do tego kawałka. Poziom kompozycji ratuje trochę niezawodny Gates. Po chwili słabości przychodzi czas na niezwykle rytmiczny „Angels”. Gitarowo to chyba jeden z faworytów z najnowszego krążka. Początek jest wolny i klimatyczny. Po nim wchodzi znakomita solówka, przy której odsłuchiwaniu ciężko się nie uśmiechnąć. „Simulation” po łagodnym wstępie zmienia się w potężny, rozbujany metalowy przebój. Propozycja jest trochę dziwna i nieprzewidywalna za sprawą tego, że tempo zmienia się właściwie co chwilę. Idealnym utworem na koncerty będzie z pewnością „Higher”. Kawałek rozpoczyna chórek, a po chwili pojawiają się rozpędzone instrumenty. Kolejny raz dobrze wypada perkusja. Wyróżnić trzeba także kolejne dobry fragmenty klawiszowe oraz chórek, który pojawia się w drugiej części utworu. Gdy wydawało mi się, że powoli nadchodzi ten nieuchronny, nieciekawy moment, o którym wspominałem na początku recenzji, dostajemy piękny „Roman Sky”. Muzycy pokazują w nim, że potrafią świetnie tworzyć także łagodniejsze numery. Pojawiają się instrumenty smyczkowe, gitary są lekkie, a całość swoim oryginalnym głosem spaja Shadows. Na koniec otrzymujemy kolejną przyjemną solówkę gitarową. „Feremi Paradox” ma dwie zupełnie różne części. Pierwsza, zwłaszcza po fenomenalnym „Roman Sky”, prezentuje się co najwyżej średnio, natomiast w drugiej jest już zdecydowanie lepiej. Szczególnie mocnym punktem jest dynamiczna końcówka z bardzo dobrą perkusją, która wprowadza nas w długie zakończenie albumu. W ostatnim numerze muzycy postanowili pójść na całość i stworzyli ponad piętnastominutowy utwór. W kolosie nazwanym „Exist” możemy znaleźć dosłownie wszystko. Po spokojniejszym wstępie, głównie za sprawą gitar, robi się agresywnie, momentami nawet trash metalowo. Nieco gorzej prezentuje się środek kawałka, w którym nie podchodzi mi zbyt delikatny wokal. Pozytywnie natomiast oceniam zabawy z elektroniką, która trochę urozmaiciła długą kompozycję.


Niezmiernie się cieszę, że w końcu, słuchając Avenged Sevenfold nie będę, musiał pomijać kilku utworów. Płyta jako całość prezentuje się bardzo dobrze. Pojawiają się także numery, które mogą stać się wielkimi przebojami. Są to np. tytułowy „The Stage”, czy łagodniejszy „Roman Sky”. Na siódmym wydawnictwie A7X świetnie zaprezentował się także nowy perkusista – Bruce Wackerman. Jeżeli jednak miałbym ocenić, który z muzyków najlepiej wypada na najnowszym krążku wybrałbym tradycyjnie Synestera Gatesa. Artysta swoimi solówkami udowadnia, że należy go zaliczać do najlepszych metalowych gitarzystów.
OCENA: 8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz