The Neighbourhood swój debiutancki krążek wydawali w bardzo
trudnym okresie. Mianowicie w kwietniu 2013 roku, kiedy wszyscy byli bardziej zajęci
oczekiwaniem na głośno zapowiadany piąty album Arctic Monkeys niż wsłuchiwaniem
się w nowy alternatywno/indie rockowy band. Po „I Love You” odczuwałem
niedosyt, ale byłem pewny, że muzycy ze Stanów Zjednoczonych przekonają mnie do
siebie w swoim kolejnym wydawnictwie. Niestety tak się nie stało.
W moim odczuciu kawałki na pierwszym albumie The
Neighbourhood były bardzo zróżnicowane. Mogliśmy znaleźć ciekawe kompozycje jak
„How”, czy „Afraid”, ale również nietrudno było dosłuchać się słabszych
numerów. Nie zgadzam się z większością fanów, że "Sweather Weather" to najlepszy przebój grupy. Owszem, jest to niezły utwór, ale może na
kilka przesłuchań. Zbyt schematyczny, żeby mógł zostać ze mną na lata. Swój
drugi album muzycy postanowili rozpocząć od chwili ciszy. Pierwsze dźwięki
słyszymy w „Prey”. Instrumentalnie tej piosenki naprawdę można posłuchać, ale
wokal wypada fatalnie. Głos Rutherforda brzmi tak słodko, że można się
zastanawiać, czy ten zespół kiedykolwiek grał indierocka. Podobne odczucia mam
co do kawałka „Cry Baby”. Nieźle prezentuje się gitara Zacha Abelsa, ale znów
wokal dramatycznie obniża poziom numeru. Pierwszy raz Jesse’a Rutherforda
możemy pochwalić za śpiew w tytułowym utworze. „Wiped Out” jest trochę
chaotycznym utworem, ale wolę już takie propozycje niż tandetny pop, pod który
muzyka The Neighbourhood podchodziła w początkowych kawałkach. „The Beach”
dzieli się na dwie części. Najpierw mamy do czynienia z bieberowym, pseudoprzebojowym
wstępem, a potem porcją ciekawej muzyki. To, że ten numer należy do najlepszych
z drugiego longplaya Neighbourhood, świadczy o tym, że płyta wypada naprawdę
słabiutko. Niezły jest „Daddy Issues”. Spokojna muzyka, która w niczym nie
przeszkadza, a nawet potrafi pozytywnie nastroić. Oczywiście nie jest to
kompozycja rewelacyjna, ale trzeba przyznać, że z kilkoma innymi numerami
ratuje „Wiped Out” przed katastrofalną notą. Potem poziom płyty zaczyna
niesamowicie falować. Pod siódemką słaby zapychacz – „Baby Came Home
2/Valentines”, a pod ósemką zróżnicowany, kombinacyjny, z intrygującą przerwą i
zmianą tempa w końcowej fazie „Greetings from Califournia”. Kompletnym
nieporozumieniem jest „Ferrari”. Nie mam pojęcia, o co chodziło muzykom w tym
utworze, ale po prostu nie da się tego słuchać. Tandetne, schematyczne dźwięki
raczej nie przyciągną kolejnych słuchaczy do młodego bandu. Na szczęście
ostatnie dwie kompozycje brzmią całkiem przyzwoicie. W „Single” dostajemy w
końcu dobrą dawkę perkusji Brandona Frieda, a „RIP 2 My Youth” nieźle zamyka
krążek. Kawałek ciekawie narasta i pokazuje, że Rutherford potrafi dobrze
zaśpiewać.
Muzycy The Neighbourhood mieli dwa lata na przygotowanie
dobrej płyty i przekonanie mnie do siebie. Niestety, „Wiped Out” w ogóle mi nie
odpowiada. Zespół niepotrzebnie poszedł w to, co modne i podejrzewam, że mógł
na tym stracić wielu swoich rockowych fanów. Doskonale wiecie, że nie lubię
krytykować muzyków, więc liczę na to, że kolejny album będzie już dopracowany
perfekcyjnie. Do legend alternatywy i indie, takich jak Kasabian, Muse, czy
Arctic Monkeys, Amerykanom sporo jeszcze brakuje.
OCENA: 4,5/10
To prawda że nowy album jest słabszy od starego, ale myślisz że aż tak? Dla mnie oni po prostu ciągle szukają idealnego stylu stąd te czasem lekkie brzmienia. Nap ewno musze pojechać na nich koncert zwłaszcza na utwory z "I love you"
OdpowiedzUsuńUważam, że"Wiped Out!" bardzo słabo wypada na tle debiutu, a jak pisałem w tekście, "I Love You" nie traktuję jako jakiegoś wybitnego krążka. Wydaję mi się, że odpowiedni dla siebie styl znaleźli juz na pierwszym albumie, należało to tylko dopracować. Dostaliśmy taką, a nie inną płytę, jedni są zadowoleni inni przeciwnie. Ja liczę, że kolejnym wydawnictwem przekonają mnie do siebie.
Usuń