Wydawać by się mogło, że nie ma bardziej oczywistego miejsca
na koncert Lany Del Rey niż gdyński Open’er. Festiwalowa atmosfera,
wszechobecne wianki we włosach dziewczyn czy średnia wieku wydarzenia wręcz
wskazują na to, że Amerykanka powinna grać w Gdyni co roku i raczej nikomu to
się nie ma prawa znudzić. Tymczasem Lana, od początku swojej kariery, scenę
gdyńskiego festiwalu sukcesywnie omijała. Przełom nastąpił w tym roku. Po
koncertach w Warszawie i Krakowie, w końcu odwiedziła miejsce, w którym jest traktowana
jak prawdziwa królowa.
To, że Open’erowi fani czekali na swoją ulubienicę bardzo
długo podkreśla fakt, iż żeby być pod samą sceną na koncercie, trzeba było się
ustawić przy bramkach w okolicach godziny 15 (Lana zaczynała o 22). Prawdziwe
tłumy zaczęły gromadzić się pod sceną główną natomiast na około godzinę przed koncertem.
Kilkadziesiąt sekund po 22 rozpoczęło się show, które oglądało aż 60 tysięcy
osób.
Całemu wydarzeniu towarzyszyła poruszająca, romantyczna
atmosfera. Na intro artystka zaserwowała „West Coast”, które szybko
przeobraziło się w jeden z największych hitów, czyli „Born to Die”. Już na
samym początku koncertu można było zauważyć na twarzy 34-latki radość i
zdziwienie spowodowane tym, że tak dużo osób śpiewało z nią każde słowo każdej
piosenki.
Po chwili odegrane zostały, okraszone bardzo ładnymi
animacjami, „Cherry” oraz „White Mustang”, a także ciekawy i dość zaskakujący wybór
z płyty „Ultraviolence” - „Pretty When You Cry”. Z największą aprobatą
spotykały się jednak kompozycje z pierwszego wydawnictwa. Bez wątpienia to
właśnie takie kawałki jak „Blue Jeans”, „National Anthem” czy w szczególności „Video
Games” i „Summertime Sadness” fani odśpiewywali najgłośniej.
Nie zabrakło również utworów, które mogą znaleźć się na
nadchodzącym albumie Amerykanki. Pomiędzy szlagierami, Lana zaprezentowała „Mariners
Apartment Complex”, czy „Doin’ Time”, który wyraźnie przypadł do gustu polskim
słuchaczom, bo to właśnie o ten kawałek prosili od początku koncertu najmocniej.
Koncert nie był może zbyt spektakularny, ale był za to
urzekająco piękny w swojej prostocie. Największym szaleństwem było
wykorzystanie przez Lanę huśtawki do „Video Games”. Magię zbudował jednak
niesamowity kontakt artystki z ludźmi. Amerykanka, w czasie występu, schodziła
do fanów, śpiewała utwory razem z nimi, a także podpisywała płyty czy robiła
sobie z nimi zdjęcia.
Artystka z Nowego Jorku sobotnim koncertem poniekąd
wyjaśniła mi swój fenomen. Nie tylko bardzo czysto i profesjonalnie
przedstawiła swoje utwory, ale była niesamowicie naturalna i pokazała jak wiele
znaczą dla niej fani. Najbardziej znamiennymi słowami wypowiedzianymi przez
Lanę było „Co? Kochacie mnie? Nie tak bardzo, jak ja kocham Was!”. Z tym
zdaniem Was zostawiam i czekam na kolejny polski koncert Lany, który najpewniej
odbędzie się już w przyszłym roku.
Jejku jak ci zazdroszczę!
OdpowiedzUsuń