Po świetnym ,,Helveitos” oczekiwałem od Eluveitie zbliżenia
się do poziomu swojego piątego albumu. Wiedziałem jednak, że będzie to bardzo
trudne zadanie, bo muzycy wspięli się już na wyżyny muzyki folkmetalowej. Po
zmianie wielu członków zespołu spodziewałem się także czegoś nowego. Meri Tadić
na skrzypcach zastąpiła Nicole Ansperger, a Rafael Salzmann przejął gitarę
prowadzącą od Simeona Kocha. Po paru przesłuchaniach zdecydowanie mogę
stwierdzić, że moje oczekiwania zostały spełnione w każdym możliwym szczególe.
Niewiele kapel potrafi utrzymywać wysoki poziom przez
wszystkie albumy. Jest to swoisty miernik dojrzałości zespołu. Jeżeli bandy
kończą się na trzech/czterech płytach to znaczy, że po prostu na tyle starczyło
im umiejętności. Eluveitie kolejnymi wydawnictwami coraz bardziej do siebie
zachęca. Na początek, podobnie jak w ,,Helveitos” dostajemy intro. Słowa
narratora tajemniczo wprowadzają nas do dalszej części krążka. Zanim się
obejrzymy, zaczyna się ostre pagan-metalowe granie. Jednak „The Nameless” nie
ma w sobie nic szczególnego. Chwilę później jest już dużo lepiej. „From
Darkness” to jeden z moich faworytów na nowym albumie. Kawałek zawiera świetne
partie solowe wspomnianych wcześniej, nowych członków zespołu. Czwarty numer to
praktycznie kopia „Luxtos” z poprzedniego wydawnictwa. „Celtos” jest
dopracowany w każdym calu i bardzo szybko wpada metalowemu słuchaczowi w ucho.
Kolejna świetna kompozycja to „Virunus”. Znów ostre partie na bardzo wysokim
poziomie. Następnie dostajemy 58 sekund narratorskiej opowieści w „Nothing”.
Przyszedł czas na ocenienie kawałka genialnego. „The Call Of The Mountains” od
pierwszego przesłuchania przypadł mi do gustu, co możecie dostrzec na mojej
liście przebojów. Kawałek jest bardzo lekki i niesamowicie przebojowy. Przez
ten numer można zakochać się w bajecznym głosie Anny Murphy. Słuchając
singlowego utworu natychmiastowo możemy poczuć się jak w górach. Nieco inny
jest „Sucellos”. W tym numerze możemy dostrzec wiele odniesień do Biblii. Mimo
że piosenka bardzo różni się poziomem od ,,The Call Of The Mountains”, również
posiada bardzo wyrazistą, ciekawą melodie. W dziesiątej kompozycji Anna Murphy
kolejny raz daje nam popis swojego cudownego wokalu. Do tego bardzo miłe dla
ucha dźwięki fletu Glanzmana. W „The Silver Sister” dostajemy sporą dawkę
growlu. Jednak propozycja szczególnie mnie nie urzekła. Bardzo zróżnicowanym
kawałkiem jest „King”. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że muzycy złączyli
cały album w tym jednym utworze. W „The Day of Strife” w końcu doczekałem się
porządnego brzmienia chóru, ale niestety jest to tylko wstawka, która trwa parę
sekund. Następny jest „Ogmios”, który powoli wprowadza nas do końca płyty. Z
końcówki albumu należy wyróżnić ostry i wpadający w ucho ,,Carry the Torch”. To
drugi kawałek, w którym nowi członkowie zespołu pokazują swoje umiejętności. Na
koniec outro, czyli klasyczny folkowy instrumental.
Bardzo się cieszę, że Eluveitie dopracowało swój nowy album.
Widać, że kompozycja jest przemyślana w każdym calu i między innymi dlatego tak
przyjemnie się jej słucha. Szwajcarska kapela to jeden z moich ulubionych
zespołów folkmetalowych i kolejny raz muszę przyznać, że ciągle nie spuszczają
z tonu. Od kilkunastu lat robią dla nas muzykę na bardzo wysokim poziomie.
„Origins” muszę ocenić wysoko, ponieważ jestem przekonany, że ten krążek nie znudzi
mi się jeszcze przez długi czas. Jedynym minusem jest odrobina monotonności na
nowej płycie, ale to normalne dla folkmetalu. Największy pozytyw to ,,The Call
Of The Mountains”, który już stał się jednym z moich ulubionych kawałków.
OCENA: 8/10
Nominowałam Twojego bloga do Liebster Blog Award!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
www.expressyourselfmom.blogspot.com